środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział V

C-co się dzieje? Brakuje mi powietrza... Chyba zaraz... NIE!... Wiem jedno... MUSZĘ UCIEKAĆ! No rusz się! Jak nic nie zrobię to zginę, zginę! Tak! Biegnę! Zmuszam moje nogi by się nie zatrzymywały. Nie mogę, nie mogę teraz stanąć! Goni mnie... I znowu ten przeraźliwy ryk... Że co? Co on ma w pysku? Czerwoną kulę? Nie. To jakiś laser chyba jest. Celuje tym we mnie! Ouhh! Uskoczyłam w ostatnim momencie. Chyba zbiłam łokieć. Syknęłam z bólu. Odwróciłam głowę. Znowu chce to wystrzelić! Mam pomysł. Bardzo ryzykowny, ale spróbuję. Gdy przygotowywał się do wystrzału zaczęłam biec w jego stronę. Był tak wysoki, że przebiegłam pod nim i sam się okaleczył tym laserem. Udało się!!! Szalone pomysły się jednak opłacają, ale teraz muszę biec dalej. Zaraz, nie mogę biec do domu, bo poszedłby za mną i nawet nie chcę myśleć co by się wtedy stało... Więc biegłam przed siebie, nie wiedziałam gdzie. Po prostu biegłam. Schowałam się za jakimś budynkiem. Wychylam głowę, żeby zobaczyć, czy się zbliża... Ujrzałam tylko błysk i potwór zaczął tak jakby powoli znikać. Spojrzałam do góry i spostrzegłam kogoś odzianego w jakieś czarne, szerokie ubranie. Miał pomarańczową czuprynę i wielki miecz. Oddalał się „skacząc” w powietrzu i coraz słabiej go było widać. Oparłam się o ścianę budynku i zsunęłam na ziemię. Na szczęście już po wszystkim... Mam zawroty głowy i oczy zachodzą mi mgłą... Za chwilę zemdleję...

***

- AAAAAAAA! - wydarłam się na całe pomieszczenie. Gdzie ja jestem? Ach, to mój pokój. Ałaaa, moja głowa... Co się stało? No tak, pamiętam. Potwór, stłuczony łokieć i ktoś, kto mnie ocalił. Pomarańczowe włosy? Czy to nie jest..? Niee. To nie mógł być on... Pewnie to wszystko tylko sen... Więc dlaczego łokieć mnie boli?
- Co się stało?! - nagle do pokoju wpadł Taizo. - O, to dobrze, że się obudziłaś. Spałaś ok. 3 godziny. Czemu krzyczałaś? Wszystko w porządku? - usiadł na łóżko.
- J-ja? Uch. Tak, i to nic takiego... Powiedzmy, że czasami zdarza mi się tak krzyknąć.... Co się właściwie stało? A co z obiadem?!
- Jak wracałaś, to pewnie ktoś cię napadł. A co do obiadu... Pizze zamówiłem. Jesteś głodna? Może przynieść ci trochę? - kiwnęłam głową.
- Ale jak się tu znalazłam? - zdążyłam go zapytać zanim wyszedł.
- Na szczęście sąsiad przechodził tamtędy i przyniósł cię tu. - rzucił przez ramię i wyszedł. No nie! No po prostu wspaniale! Nie dość, że mam rozwalony łokieć (który ktoś mi zabandażował...), to musiał mnie nosić sąsiad, straciłam pieniądze od rodziców, kupione jedzenie i wszyscy się pewnie o mnie martwili, a o Taizo'u to już nie wspomnę. Pewno myśli, że jestem idiotką, bo kto wraca z zakupów i go „napadają”, jeszcze w biały dzień. Zresztą nie mogę mu powiedzieć co naprawdę zaszło, bo by mnie uznał za jeszcze większą kretynkę niż teraz. W zasadzie to nikomu tego nie powiem. I tak nikt nie uwierzy. Rzuciłam okiem na zegarek, 18.52. Wyczołgałam się z łóżka i przebrałam w inne ubrania. Te były trochę brudne, a szczególnie bluzka. Gdy z powrotem usiadłam na łóżko wszedł kuzyn z moją siostrą.
- Onee-chaaan! Nic ci nie jest?! - rzuciła się na mnie, łkając.
- Wszystko dobrze, Emi-chan. - odpowiedziałam, przytulając ją. Spojrzała na mnie i rozpłakała się na dobre. Co jest z tymi dziećmi nie tak?! Gdy człowiek mówi im, że wszystko jest w porządku, to nie powinny ryczeć jak zarzynana świnia, tylko się chociaż uśmiechnąć. Westchnęłam i powiedziałam : - No już, duże dziewczynki nie płaczą... - wtuliła się we mnie jeszcze bardziej. Taizo położył talerz z dwoma kawałkami pizzy na stoliku obok łóżka.
- Chodźmy już, Emi-chan. Yumiko jest pewnie zmęczona.
- Nie!... To znaczy, nie jestem zmęczona. Chciałabym się zająć kolacją i muszę jeszcze położyć małą do spania. - Komatsuzaki stanął przy drzwiach i spojrzał na mnie opiekuńczym wzrokiem. Na mojej twarzy wykwitnął rumieniec.
- Nie ma potrzeby, byś się fatygowała. Nie jestem za dobry w kuchni, ale możesz być pewna, że was nie zatruję. - mruknął spoglądając gdzieś w bok. Otworzył drzwi. - Emiko. - mała zerwała się na równe nogi, też z zamiarem wyjścia z pokoju.
- A-al-ale..! - aż zaczęłam się jąkać...
- Połóż się. - powiedział spokojnie i jednocześnie z naciskiem. - Przyniosę ci kolację jak będzie gotowa. - i zamknął drzwi. Za nimi było jeszcze słychać, jak moja siostra się go pyta, dlaczego też musi iść, bo wolałaby ze mną zostać. Nie usłyszałam jego odpowiedzi. Może dlatego, że już byli na dole. Jeszcze chwilę posiedziałam ze wzrokiem utkwionym w drzwiach, za którymi zniknęli. Taizo dziwnie się zachowywał. Czy to dlatego, ponieważ się o mnie martwił? Albo się na mnie zdenerwował... Bardzo chciałabym poznać odpowiedzi na te pytania, jednak nie mogę go spytać wprost. Otrząsnęłam się z tych myśli, wzięłam kawałek pizzy i łapczywie się w niego wgryzłam. Mmmmm, pieczarki. Mój żołądek chciwie domagał się pożywienia. Kiedy zjadłam te dwa kawałki, opadłam na wyrko, rozłożyłam się wygodnie na całej jego wielkości i przymknęłam oczy. Poleżałam tak z 10 minut i podniosłam się. Przerzuciłam wzrok na biurko. Była tam mała lampka, parę podręczników, kartek, przyborów szkolnych i... i kostka do gry... Czemu by tak nie zagrać? Teraz pobiegłam wzrokiem do futerału z gitarą. Nie. Usłyszałby jak koszmarnie gram... Cóż, nie można wspaniale grać, gdy uczy się tylko 2 tygodnie. Trudno, trochę sobie pobrzdąkam. Gdy wstałam z łóżka zachwiałam się i upadłam z powrotem. Ból głowy wyraźnie nie chce, żebym się ruszała, ale ja nie będę dawała za wygraną! Ponowiłam próbę wstania. Ten ból jest nie do zniesienia... Wiem! Usiadłam na podłodze i przeraczkowałam cały pokój, chwyciłam futerał i poraczkowałam do łóżka, ciągnąc go za sobą. Wpełzłam na łóżko i położyłam futerał na kolanach, otworzyłam go i moim oczom ukazała się bordowo-żółta, drewniana gitara klasyczna. Sięgnęłam po kostkę i przejechałam nią po strunach. Chwyciłam tabulaturę i zaczęłam grać jakiś urywek z piosenki, który pamiętałam z lekcji. Całkiem sprawnie mi to wychodziło. Zagrałam jeszcze kilka piosenek i usłyszałam szczęknięcie drzwi.
- Oho, widzę, że ktoś tu całkiem nieźle gra. - w drzwiach stanął Taizo i trzymał talerz z jakimś jedzeniem
- Może byś tak zapukał, co? - zaśmiał się krótko. Postawił talerz na tym od pizzy. Odłożyłam gitarę z futerałem za siebie. Komatsuzaki usiadł obok mnie.
- Jak długo już grasz? - spytał spoglądając do tyłu na gitarę. - Całkiem dobrze ci idzie.
- Od 2 tygodni. Nie mów mi tego z grzeczności. Dobrze wiem, że kot mógłby do tego miałczeć.
- Ale ja mówię serio. Może nie za dobrze łapiesz te akordy, ale źle nie jest. - i potargał mi grzywkę. Znowu się zburaczyłam i spytałam co takiego mi upichcił, spoglądając ciekawsko na talerz.
- Zrobiłem Dango w sosie. Do tego miskę ryżu i zieloną herbatę. - wzięłam jeden szaszłyk z nabitymi kuleczkami i zjadłam jedną. Taizo uważnie mi się przyglądał. Przestań! Nie lubię, jak ktoś patrzy kiedy jem!
- Smakuje? - kiwnęłam z uśmiechem. - No i widzisz? Mówiłem, że cię nie otruję.
- A czy ja w ciebie zwątpiłam? Jesteś dobrym kucharzem. - klepnęłam go w plecy i syknęłam, bo łokieć mnie zabolał.
- Yumiko! Co jest? - wziął ode mnie szaszłyk i położył go na talerz.
- Łokieć...
- Pewnie się jeszcze nie zagoił. Powinnaś oszczędzać rękę.
- Oj tam, oj tam. - miał taką poważną minę, że musiałam zainterweniować. Chwyciłam jego policzki i je lekko pociągnęłam. - No! Uśmiechnij się! Przecież nic mi nie jest.
- Puść mnie! - a w życiu! Trochę się z nim tak pobawiłam i później chwyciłam jego głowę i drugą ręką „podcięłam mu grzywkę”. - Przestań!
- Bo co mi zrobisz? - zaczęłam go łaskotać.
- Odwdzięczę się. - powiedział tajemniczo. Spojrzałam na niego z przerażeniem. W jednym momencie rzucił się na mnie i zaczął łaskotać. A niech go! Pech, że ja prawie wszędzie mam łaskotki. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak głośno się śmiałam. Zapewne doszło to aż do sąsiadów. - I co? Masz dość? - znów zaczął mnie łaskotać, ale przestałam się śmiać... Widocznie łaskotał mnie w takich miejscach, które już nie są na to podatne.
- Dobra, przestań mnie macać. Ej, a gdzie Emi-chan? - weszłam pod kołdrę, żeby nie mógł mnie dorwać.
- Po tym, jak zjadła kolację, położyłem ją spać.
- Ooo, dzięki. Od razu zasnęła? Ja muszę jej książeczki czytać.
- Mniej więcej. Opowiedziałem jej trochę o krainie snów. Powiedziała, że jak tam jest tak fajnie, to chciałaby już zasnąć i wyprosiła mnie z pokoju. Tylko musiałem jej zostawić lampkę nocną.
- Doprawdy, nie wiem jak ty to robisz... - klepnęłam się w czoło. - Przepraszam, zapomniałam ci pościelić w gościnnym.
- Nie szkodzi. Mogę spać z tobą. Masz duże i wygodne łóżko. - mrugnął do mnie. Co on sobie wyobraża?! Aż zadrżałam na jego słowa.
- N-nie ma takiej potrzeby! Poza tym, ja się bardzo kręcę jak śpię i do tego wstaję rano.
- Zaryzykuję. Chciałbym cię zobaczyć w piżamie... - CO?! J-ja ci dam! To się doigrałeś! Teraz to na pewno ci nie pozwolę! Kurde, burak na twarzy. Wstałam i podbiegłam do drzwi. Zakręciło mi się w głowie, ale przezwyciężyłam to. Wybiegłam na korytarz i do pokoju gościnnego. Szybko je zaścieliłam i pobiegłam do mojego pokoju, a on... BYŁ W SAMYCH BOKSERKACH?!... Z drugiej strony... jest nieźle umięśniony.
- Myślałem, że idziesz się przebrać w piżame. - stałam jak wyryta.
- Pościeliłam ci łóżko w gościnnym! ŚPISZ TAM!
- Aleś ty niedobra. - zrobił minę zbitego psa.
- JUŻ! - wskazałam mu ręką kierunek, gdzie znajduje ten pokój. Powlókł się do wskazanego pomieszczenia ze spuszczoną głową i z (wcześniej zdjętymi) ubraniami w dłoni. - A tak w ogóle, to gdzie ty masz tą walizkę? - jakoś nagle sobie o tym przypomniałam.
- Ach, no tak. Pewnie została na dole. Pójdę po nią. - wszedł do tego pokoju, zostawił ubrania i zszedł na dół. Przytargał swoją własność po schodach i zaniósł do pokoju gościnnego. Patrzyłam na to wszystko obojętnym wzrokiem. Nawet nie pomyślałam, żeby mu pomóc (oj, ja niedobra). - Dobranoc. - warknął i zamknął drzwi. Tak wygodnie mi się stało, że zapomniałam mu odpowiedzieć. Oprzytomniałam i też zamknęłam swoje drzwi. Jakoś przykro mi się zrobiło... Ale to jego wina. Nie trzeba było mi proponować wspólne spanie. No dobra! Nie chcę być taką jędzą, więc dokończyłam kolację, przebrałam się w koszulę nocną i po cichu poszłam do niego. Nie musiałam się tak starać być cicho, bo Emiko (i rodzice) mają pokój na dole. Na tym piętrze byłam tylko z nim. Weszłam i zobaczyłam go smutnego, leżącego na brzuchu w połowie przykrytego kołdrą. Był wpatrzony w pustą ścianę.
- Puk, puk. Mogę wejść? - i tak już stałam w drzwiach, ale to szczegół. Taizo zerwał się z łóżka i spojrzał na mnie jak na ducha. - No co?
- N-nie spodziewałem się ciebie i się trochę... wystraszyłem. - odetchnął z ulgą. - Dlaczego przyszłaś?
- Smutno mi, gdy ty jesteś smutny. - zaskoczyłam go tym. Takiej odpowiedzi najwyraźniej po mnie nie oczekiwał.
- To jednak chcesz ze mną spać?
- NIE! To znaczy... Przyszłam cię przeprosić i... - podeszłam do niego i szybko cmoknęłam w policzek, powiedziałam „Dobranoc” i wyszłam. Niestety nie widziałam jego reakcji. Wróciłam do mojej krainy (czyt. pokoju) i opadłam na łóżko. Dosyć szybko zasnęłam. Śniło mi się, że znów widzę tego kolesia w czarnym kimono, latającego po niebie i znowu ten okropny potwór. Już miałabym być przez niego zjedzona i... ten koleś mnie obronił. Nie widziałam jego twarzy, bo stał do mnie tyłem i przodem to potwora. Pokonał go jednym, czystym cięciem i spytał się mnie, czy nic mi nie jest. Już miał się do mnie odwrócić. Już miałam zobaczyć jego twarz... i budzik zadzwonił. Zaraz normalnie go ROZWALĘ! Ten cholerny budzik parę razy zepsuł mi już kilka snów! Gdzie jest młotek?! Dajcie mi młotek, żebym mogła skrócić życie tej dzwoniącej puszce metalu! Ugh, zaraz się do szkoły spóźnię. Ekstra. Gdzie mundurek?! O, mam. Muszę jeszcze zęby umyć i skarpety założyć. No nic. Włożyłam szczoteczkę do buzi i zaczęłam skakać, zakładając skarpetkę. Jeszcze uczesać włosy! Dobra, skarpetki na nogach. Teraz biegiem do łazienki. Dokończyłam myć zęby i przejechałam parę razy szczotką po włosach. Trudno, nie zdążę się umalować. Wzięłam torbę i zbiegłam z hukiem na dół do kuchni, żeby chociaż herbatę sobie zrobić a tu... szok! Zobaczyłam na stole dużo półmisków. Ryż, sushi, onigiri, zielona herbata i coś tam jeszcze. Myślałam, że to mama, ale gdy spostrzegłam osobę, stojącą przy zlewie... Taizo!... w fartuchu?!
- Ohayo, Yumiko.
- O-ohayo... O której wstałeś, że zdążyłeś mi to wszystko zrobić? I jak wstałeś wcześniej, to mógłbyś mnie chociaż obudzić! No i dlaczego masz fartuch mamy?
- Gomene, ale jesteś urocza kiedy śpisz i nie chciałem cię budzić. Poza tym, co za pytanie, a po co się fartuch zakłada? Nie chciałem się pobrudzić, bo niestety mało ciuchów spakowałem.
- Baka. - zasiadłam do stołu i zaczęłam wcinać sushi. Było naprawdę dobre. Jeszcze miska ryżu, gryz onigiri, łyk herbaty i mogę iść. - Rodzice jeszcze nie przyjechali?
- Pewnie zaraz będą. Nie jedz za szybko, bo się zakrztusisz.
- Dobrze mamusiu. - zaśmiałam się, a on zrobił focha. - Muszę lecieć. Dzięki za śniadanie! - wstałam i ubrałam buty.
- Zawsze do usług. - zdjął fartuch i z powrotem go schował. - Jak przyjdziesz do domu, to nie wspominaj cioci, że go ubrałem, ok?
- Hai, hai... Pa! - wyszłam z domu. Hmmm... Może spotkam Ichigo po drodze? Trochę przyśpieszyłam kroku. O! Miałam rację!
- Ichigo! - zawołałam. Odwrócił się i poczekał na mnie.
- Yo, Yumiko.
- Ohayo, idziemy? - kiwnął głową, jak zwykle sztywny. Nagle opadł mi na twarz sterczący kosmyk włosów. Że też go nie zauważyłam! Przyklepałam go dyskretnie ręką, a ten jak na złość nie chciał się ułożyć! Coraz mocniej jeździłam ręką po włosach i zdałam sobie sprawę, że Ichigo cały czas się mi przygląda. Patrzy się na mnie jak na jakąś idiotkę.
- Co ty robisz? - spytał jakby nigdy nic. Zaczerwieniłam się aż po czubek głowy.


Myśli Truskawka
Rany, dziewczyny naprawdę przesadzają, co do swoich włosów.


- N-nic takiego! Naprawdę! Nie zwracaj uwagi! - westchnął. Głupi kosmyk!
- Kurosaki-kun! Nakajima-san! - zobaczyliśmy z tyłu Orihime. Podbiegła do nas. Przywitaliśmy się i dalej szliśmy już we trójkę.

***